czwartek, 20 listopada 2014

#ZaGranicą: Hiszpania

W tegoroczne wakacje odwiedziłam Hiszpanię. Hiszpania oczami Polaków wygląda jakoś niesamowicie: niebieściutka woda, czyściutkie i piaszczyste plaże, romantyczni i przystojni grajkowie na każdej ulicy, grający miłosne ballady z rozmarzonymi oczami i wiele innych takich wizji. Najpierw ukażę Wam tą stronę: magiczną i piękną, a potem zupełnie odmienną.
Gdy tam pojechałam, mieszkałam w małej wiosce niedaleko Barcelony. Natomiast prawdziwą magię Hiszpanii poczułam dopiero, gdy pojechałam pociągiem a za kilka dni ponownie, autobusem do Barcelony. 
Za pierwszym razem słabo się odnajdywaliśmy razem z rodziną. Mimo to prawdziwą rozkosz sprawiało mi przechadzanie się La Ramblą (kliknij, dla ciekawych La Rambli). Tłumy ludzi, mówiących w zupełnie różnych językach, targowiska z najrozmaitszymi rzeczami (wachlarze, figurki, magnesy, stroje, chusty...), widok tych wszystkich szczęśliwych (lub mniej) twarzy innych narodowości. Luksusowe restauracje, które kuszą wyglądem, klimatem, ale odpychają... cenami. Naprawdę. Hiszpania, w szczególności jej duże miasta, jest drogim krajem. 

Równie cudowne uczucie dało mi odwiedzenie La Bouqueria. To jest BARDZO duży rynek, jak około.... no nie wiem, z dziesięć naszych małych rynków. Jest pod taką dużą namiotową osłoną i możesz tam kupić dosłownie WSZYSTKO! Od ryb z oczami, przez pyszny obiadzik, po najsłodszego cukierka na świecie. Piłam tam pyyyyyszny koktajl, zjadłam (na próbkę, pani rozdawała) kawałek jakiegoś mięsa. Nawet nie zrozumiałam jakiego, bo mówiła po katalońsku, ale był naprawdę dobry.



Myślałam, że już lepiej być nie może, póki nie zaczęliśmy błądzić po bocznych, wąskich uliczkach. Większego klimatu, mocniejszego hiszpańskiego akcentu już nie możesz wtedy poczuć. Jest tam tak cudownie! Wysokie bloki, wąskie dróżki, przecinane skromnymi, choć nie najgorszymi lodziarniami, sklepikami. Tam rzeczywiście można spotkać grajków, nie grających dla pieniędzy (jak na La Rambli), ale grających z uczuciem i radością, mimo obojętnie przechodzących turystów. Bluszcze, zwieszające się a balkonów, zapach wina, gorąca oraz tapas... gdybym mogła, zamieszkałabym właśnie tam. 
Może powiem jeszcze trochę o miejscach, które zwiedziłam. Zaczniemy od najlepszego punktu.
Sagrada Familia
Nie będę się tu rozpisywać nt. Sagrady Familii (jeśli ktoś chce) , powiem tylko: NIESAMOWITE, CUDOWNE, ŚWIETNE. To jest tak piękne, tak niesamowite (bo budowane sto lat!), cała ta historia Gaudiego.... No po prostu nie da się tego opisać. Powiem może jeszcze tylko, że wnętrze jest zbudowane na zasadzie wnętrza ludzkiego, np. sklepienie jest kształtu ludzkich żeber.

Oceanarium 
Pewnie wszyscy kojarzą które, to największe w Hiszpanii. Owszem, może było zjawiskowe, było dużo okazów, ale spodziewałam się trochę więcej. Dla mnie było to nawet ciekawe, ale przeciętne, małe dziecko potrzebuje rozrywki i znudzi je ciągłe oglądanie rybek w akwarium. Atrakcją BYŁOBY przejeżdżanie pasem pod akwarium z rekinami, ale niestety wszystko było zepsute...

Katedra pod wezwaniem Św. Eulalii
Zaskoczyło mnie (bardziej pozytywnie, choć nie jestem pewna), że aby wejść do tej katedry trzeba było mieć odpowiedni ubiór. Dzieciom jeszcze można było wybaczyć, ale dorośli nie mogli mieć krótkich rękawów i krótkich spodenek, spódniczek ani sukienek. Ale katedra jest naprawdę piękna. Złota, pełno witraży... niesamowite. Najlepsze jest to, że w jednej z części znajduje się staw, w którym pływa trzynaście gęsi, symbolizujących jej wiek.

Pomnik Krzysztofa Kolumba (i okolice)
Jak wszyscy zapewne wiedzą, Kolumb odkrył Amerykę. A po jej odkryciu wrócił do Barcelony. Przypomina o tym jego OGROMNY pomnik, palcem wskazujący w stronę, z której wrócił. Jego okolice są naprawdę piękne, ten most i palmy! I port! Jejku, nie do opisania!

Wzgórze Montjuic i pałac
Wiem, że bez przerwy się powtarzam, ale kiedy to wszystko zobaczycie że nie da się tego opisać innym słowem niż: cudowne! Jest to wzgórze na którym mieści się pałac królewski i bardzo dużo wielkich fontann, naprawdę cudownych. Najlepiej jest tam wieczorem, kiedy fontanny świecą na kolorowo.

Teraz ta druga strona. Jak już mówiłam, większość czasu mieszkałam... może nie wiosce, ale małym miasteczku niedaleko od Barcelony. I teraz najważniejsze: było tam DOKŁADNIE TAK jak np. we Władku albo innej mniejszej miejscowości nad morzem. Straganów tylko kilka, żadnych krajobrazów (no, może poza zachodami słońca), same duże hotele w formie bloków.
Jednak najbardziej negatywne wrażenie wywarła na mnie plaża. Zacznijmy może od jej formy. Piasek, to w zasadzie nie piasek, a małe kuleczki boleśnie przyklejające się do stóp. W prawdziwy upał NIE DA SIĘ po tym iść. 
Następną rzeczą, która mnie wkurzyła było to: pewnego dnia przychodzimy ok. godziny 12 na plażę. Chcemy wejść do wody, a tam taki burdel, że w wodzie pusto! Pływały podpaski, tampony, opakowania po MMs, puste butelki, jakieś liście... Było to tak obrzydliwe, a było tak gorąco, że myślałam po prostu, że nie wyrobię. 
Wieczorami w niektórych hotelach odbywały się koncerty... na przykład niemieckich hitów z lat 60...
I to chyba tyle na ten temat.... 
Mam nadzieję, że post Wam się podobał. Będzie więcej takich, z serii #ZaGranicą. Za jakiś tydzień pojawi się (może) Tunezja.
Piszcie, czy post się podobał i czy chcecie to kontynuować :)

2 komentarze:

  1. Kontynnuj!! Fajny post :) Czekam na Tunezję ;)
    Pozdrawiam http://vilu-polonia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Miło wiedzieć, że komuś się podoba :))

      Usuń